Jedna, dwie, dziesięć setki i tysiące "ciarek/ciarków" przebiedły od czubka mojej głowy do opuszków prawej stopy, gdy męski dźwięk wydobył się z saksofonu Jacka Mielcarka. Ale zanim to nastąpiło, pan Jacek Woleński w swych legendarnych lakierkach przemierzał parkiet pomagając przynosić z zaplecza krzesła dla widzów. Aby kupić bilet (całe 5 złotych) należało dzisiaj ustawić się w kolejce, której koniec znalazł się na schodach prowadzących od drzwi muzeum na parter "Sedlaczka". W oczach pani dyrektor Krzykowskiej dały się zauważyć ślady popłochu, lecz jak przystało na dobrego menadżera, nie straciła ona rezonu. Dzisiejsza niedziela, godzina 11-ta, muzeum. Dzień po nocy jakze szczęśliwej dla Marcina Wyrostka, który tu również koncertował.
Niskie dźwięki grubych strun kontrabasu poddających się dłoniom Jakuba Mielcarka przeniosły mnie do klubu na drugiej półkuli, kilkadziesiąt lat wstecz, do miasta
jazzmanów, do Big Apple. Elektroniczny fortepian, za którym zasiadł jeszcze student, Patryk Walczak, stanowiąc tło dla saksofonisty dobrze spełnił swoją rolę.
"Mona Lisa, men have named you" zaśpiewana przez pana Jacka przy akompaniamencie tylko kontrabasu poruszyła zapewne publiczność (ktoś powiedział mi to po koncercie). Zarówno dobrze znane jak i te rzadziej słuchane jazzowe utwory instrumentalne, piosenki (też a capella) i brawa rodzielające długimi przerwami koncert uzupełnione zostały dźwiękami dzwonu z kościoła ewangelickiego i łopotem przelatujących przed otwartym oknem stad gołębi. Nie narzekano.
There was a boy
A very strange enchanted boy
They say he wandered very far, very far
Over land and sea
A little shy
And sad of eye
But very wise
Was he
Good bye, Nature Boy!
ALBUM FOTOGRAFICZNY po kliknięciu myszka otworzy dostep do innych zdjęć.![]() |
Jacek i Jakub Mielcarek - 06.12.2009 |