Burito i enchilada. Są płaskie jak naleśnik (a nawet nie dorastaja mu do stóp), bo oboje jak to krewniacy, podobni są do niego. Otulają ciepłe wnętrze a same są otoczone rozdrobnionymi jarzynami przykrytymi kołderką zimnych sosów. Rozlegająca się wokół nich i nie tylko cicha meksykańska muzyka z głośników nie zagłusza ani nawet nie przeszkadza w rozmowach gościom przy stolikach. Tutaj, obok talerza pustego już po obiedzie, pozostawiłam aparat fotograficzny z pamięcią wypełnioną jak co dnia. Po jakichś 30 minutach, z dala od swego narzędzia pracy, przypomniałam sobie o zapomnianym sprzęcie i zatelefonowałam do lokalu.To jest reklama! To jest reklama ludzi pracujących w Taco! Zapewnili powrót aparatu w moje ręce. Podziękowanie!
........................................................................................................................
Śliwka i kompozytor. Na talerzyku deserowym zajmują ściśle przylegając do siebie smakowitymi boczkami miejsce wśród odwiecznych różyczek z Chodzieży. Pan z wydatnym detalem na obliczu i lukrowym nazwiskiem spogląda w kierunku okrąglutkiej i słodziutkiej ciemnolicej do schrupania gotowej ślicznotki. Ale ciacha! Z okazji trwania Roku Chopinowskiego na fali, na bieżąco, na czasie pan Józef Zdebik opracował recepturę wielkiego hitu. Gruby kocyk miękkiego marcepanu zalega między pierzynkami
biszkoptowymi i kremowymi, w których rozmieszczone zostały (planowo lub nie) rogaliczki orzechów nerkowca wybarwione zielono. Pomysły chodzą parami, a więc pan Józef "sparował" Chopina ze śliweczką. Odleżała ona w słoiku tak długo jak trzeba, a oblana później czekoladą zaległa na wierzchu innego wielowarstwowego tworu cukierniczego. Oooo, jak dobrze mi z obojgiem było w niedzielne popołudnie!