Na temat dzisiejszego poranka nie będę mówić; zbyt osobiste wydarzenie mnie wówczas dotknęło. Do tego stopnia, że nieco później osobiście wyszłam z pracy w niezaplanowanym wcześniej kierunku; nie pobłądziłam jednak. No, chyba że w życiu.
Później osobiście udałam się na posiedzenie Komisji Budżetu i Finansów; na wniosek Burmistrza opiniowano m.in. projekt uchwały dotyczącej zmian w budżecie miasta. Niestety, materiały dotarły zbyt późno do radnych (kilka godzin to trochę mało na zapoznanie się z kilkunastoma stronami z danych finansowych) i Przewodniczący Komisji, Kazimierz Szczerba, po przedstawieniu projektu przez Panią Skarbnik w porozumieniu z członkami Komisji zarządził powtórne posiedzenie we wtorek, aby radni mogli się w tym czasie dokładnie zapoznać z treścią projektu. Takie i moje w tej sprawie było stanowisko, do którego przekonywałam kolegów radnych, ponieważ dokładnie zastanawiam się nad wydatkowaniem własnych pieniędzy a pieniądze publiczne wymagają jeszcze większej pieczy niż w prywatnym portfelu. Słuszna decyzja.
Chciałabym mieć jednego chociaż zastępcę albo "substytuta" a czasem nawet sobowtóra. Pomogłoby mi to na przykład rozdwoić się, zdublować, sklonować. Dzisiaj jednak znowu osobiście skierowałam swe kroki na świetną chociaż skromną
uroczystość z udziałem dzieci i ich opiekunów i terapeutów: otwarcie świetlicy w ośrodku TOTU. Nazwano ją "Kryjówką".
Przez kilka miesięcy, chyba nawet dziewięć, trwała "ciąża" twórcza i realizacyjna. Zapłodnienie nastapiło ... w nieznanych mi okolicznościach - z pewnością dyrektor Piotr Sobczak dokładnie je zna. Ujawnienie koncepcyjnego stanu nastąpiło nieco później, na posiedzeniu Rady Społecznej Ośrodka TOTU, w której składzie się znajduję. Pielęgnowanie "ciąży" wiązało się z pewnymi wątpliwościami wyrażonymi na posiedzeniach komisji i sesji słowami męskich członków RM. No i poród, nieco przyspieszony. Niestety z powodów osobistych nie zatrzymałam go w cyferkach mojego aparatu fotograficznego ale, mam nadzieję, został utrwalony w pamięci osób licznie zgromadzonych w sali porodowej.
Był film o dziejach ośrodka, piosenka z grupowym odbębnieniem rytmu i zwiedzanie świeżo zagospodarowanych pomieszczeń. Atmosfera współpracy mnie wciągnąła w głębię przeżyć tak głęboko, że zapomniałam się i ... zaśpiewałam. No, przyznaje, przyznaję, nie rzuciłam słuchaczy na kolana głosem, talentem ani repertuarem ale za to było sporo uśmiechu i oklasków w języku angielskim 
Później jeszcze jedno posiedzenie "komisyjne", i jeszcze ściskające tchwicę uczucie, ale i one minęły, jak mijały godziny dnia. Nie wszystkich uroczystości oczekujemy z radością. I właśnie przede mną jest taka. Osobista.