Dzisiaj miękko, łagodnie i sypko manna śniegowa łagodzi ostrość krajobrazu, matowo rozjaśnia ciemne kontury drzew i budynków. Miękka, miła jasność opadła na łąki i pola, przykrywa białym kocykiem wijące się polne drogi, pagórki warpi i nasypy wąskotorówki. Jest spokojnie.
Wczoraj porannym półmrokiem podeszłam do stareńkiej gruszy kończącej swój żywot na łące i włożyłam dłonie w jej rany. Popękana na niej kora a pod nią roztrzaskane głębsze tkanki - mrozami była cięta, wiatrami chłostana i palona słońcem. Trojaczki wspinały się na nią albo rzucały patykami w górę i chwytały w powietrzu spadające owoce. Między konarami utknął nawet kawałek cegły zatrzymany rozpaczliwym chwytem ranionego drzewa. Mały kotek, rudy i miauczący zszedł pewnego letniego popołudnia w dół po pniu gruszy – ta puchata rdza znalazła na zimę ciepłe przytulisko w sąsiedztwie posłania łagodnej bokserki.
Z trudnością obejmuję gruszę ramionami czytając tęgość rozpadlin w korze. Tu ciasna rana, tam wąskie pęknięcie a jeszcze w górze złamanie. Ciężar owoców rozdarł konary w głębokim cięciu. Gdy przed laty mocne ramiona mężczyzny przywiodły ją na szeroką łąkę jak piękną dziewczynę, przeświadczona była o swojej niekończącej się młodości. Dzisiaj chropawość grubych warkoczy kory pokrywa mieniący się, zielonkawy naskórek porostów – muślin chybionego bandażu. Kwiecistą bywało niegdyś postać, teraz chromą i rachityczną moje już tylko, niczyje inne, dłonie głaszczą łagodząc jej bolesne wejście w Krainę Wiecznego Kwitnienia.
Zdjęcie – młoda kobieta z kwitnacym kwiatem nad czołem. Tyche? Amfitryta? Święta Barbara może...? Jeszcze trwa w tarnogórskich murach z kamiennym spokojem, z otwartymi, niewidzącymi oczami nieświadoma niszczącego działania ludzkiego.