Pewne wspomnienie wakacyjne przyniósł ze sobą artykuł z dzisiejszego "Gwarka". Szola, sztola i ... 4 łapy. Ostatni weekend sierpnia.
"Rower! Rowerek!" Na to hasło moja futrzasta pocieszka (o kolorze gidantycznej myszy bezogoniastej) bieży przez polne drogi bo... ruch to jej życie. Różowy jezyczek różowieje coraz mocniej (nie powinien być siny - pamiętam, aby go obserwować). Wilgotny nosek wykichuje w biegu wszystkie siedzące w jego zakamarkach gile, które rozlatują się na prawo i lewo. Głębinowe, charczące pokasływania od czasu do czasu wstrzymują suńkę w uniesionym pędzie. To skutki ciągnącej się ale osłabionej w zjadliwości swojej choroby. Zapachy bażantów, lisiego łajna, leżącego jeszcze niedawno w wysokiej trawie jelonka zatrzymują mojego malucha na wonnego niucha raz za razem.
Mężczyźni.
Chopy.
Synki.
Zważejcie ino, cobyście nie utkli we zawale, coby kierego ziemio nie przysuła. Gizdy pierońskie, kaj wyście tam poleźli! Wejrzyjcie na ociosy! Dowejcie pozór, jedyn z drugim! Wylazujcie na wierch ze tyj sztouli!
Zaskoczeni. Zapracowani. Zaangażowani. Przybyli tu po podniesieniu się poziomu wody w Sztolni Czarnego Pstrąga. Zalany chodnik, zatopione łodzie. Sztolnia zamknięta dla zwiedzających. Znaleźli przyczynę: wypływ wody ze sztolni Fryderyk został zablokowany przez osuniętą ziemię i kamienie z wymurówki ścian. Odblokowali. Sztolnię znowu udostępniono turystom. Po tygodniu jeszcze tu pracowali. I jeszcze po następnym.
Szcześć Boże przy robocie! Dzięki Bogu, że jesteście!