Na spotkanie z bratem bliźniakiem dobrze mi znanego z Tarnowskich Gór dostojnego „znajomka-ziomka” jechałam podekscytowana mocno, nie wypieram
się. A gdy tylko z daleka zobaczyłam
jego głowę w spiczasto zakończonym kapeluszu, widocznym w tłumie otaczających go kapeluszy niższych osobników, wiedziałam, że droga przede mną nie jest już długa.
A tym piękniejsza, że ukwiecona czerwonymi, kwitnącymi makami rosnącymi wzdłuż szosy i sąsiadującej z nią ścieżki
rowerowej.
Zdjęcie
Byłam przez kilka godzin obok niego, w jego rodzinnym mieście, wśród otaczających go mieszkańców, wśród budowli w takim jak on sam wieku, starszych od niego... Fotki, dyskretne dotknięcie dłonią, wspólny mały posiłek w
cieniu parasola... Ach! Cóż to były za chwile!
Nie trzeba wyjeżdżać daleko, poza granice kraju, kontynentu... To tutaj, na Śląsku, można trafić do miejsc pięknych, z interesującą, choć często tragiczną historią, poruszających umysł i serce.
Zdjęcie
Bliższa obserwacja potwierdziła
wstępne domniemanie: brat faktycznie to jest, z tego samego ojca – Hermanna Gutha,
aczkolwiek nie bliźniak jednojajowy ale powiedziałabym
– brat cioteczny. To znaczy: kuzynek, Ślązak jako i ten znany mi tarnogórzanin. Ratusz w Jaworze.