W ostatnich godzinach brytyjskiej obecności w UE pozwolę sobie na stwierdzenie, iż szef angielskiej Partii Pracy Jeremy Corbyn trafi do podręczników historii polityki, jako przykład wyjątkowo nieudolnego lidera (choć nie można wykluczyć, że kiedyś zostanie wykazane, iż kierowanie przez niego brytyjską opozycją było sabotażem).
Polityka brytyjska jest specyficzna, jak wiele rzeczy na tym wyspiarskim kraju; chociażby JOW-y powodują, że skład parlamentu nie odzwierciedla proporcjonalnie podziału politycznego wśród społeczeństwa. „Ciekawe” jest również to, że lidera Partii Pracy wybierają w głosowaniu powszechnym jej członkowie i sympatycy, a żeby takim „sympatykiem” zostać wystarczy zarejestrować się i wpłacić kilka funtów. Mówi się, że Corbyna wybrali „sympatycy” Partii Pracy, którzy zarejestrowali się po to, by wybrać jak najgorszego lidera ugrupowania.
W sprawie brexitu brytyjskie społeczeństwo jest bardzo podzielone, prawie po połowie. W takiej sytuacji oczywistym ruchem byłoby przejęcie elektoratu antybrexitowego przez największą partię opozycyjną. Tymczasem Corbyn przez wiele lat wzmagał się przed takim ruchem, decydując się na niego dopiero tuż przed wyborami. To oczywiście powodowało stopniowy odpływ elektoratu antybrexitowego do mniejszych partii i zapewniło (dzięki JOW-om) wyrazistą wygraną Partii Konserwatywnej.
Miniony rok mijał w brytyjskim parlamencie pod znakiem chaosu i parcia do brexitu za wszelką cenę, nawet bez porozumienia z UE (porozumienia zresztą nadal nie ma, UE ustaliła z GB że do końca 2020 r. zmian we wzajemnych relacjach nie będzie, ale nie wiadomo co dalej). W takiej sytuacji, wobec zdegustowania części posłów Partii Konserwatywnej, opozycji udało się uzyskać większość w parlamencie. I kiedy wydawało się, że Partia Pracy może zablokować ryzyko bezumownego brexitu i sensownie ukształtować dalsze relacje GB z UE, Jeremy Corbyn... zdecydował się na przyspieszone wybory (ku zaskoczeniu nawet czołowych polityków swej partii, takich jak burmistrz Londynu).
Zdecydował się na wybory, które koncertowo przegrał. Zamiast krytykować plany twardego brexitu przedstawiane przez premiera Borisa Johnson’a, skupiał się w kampanii na drugorzędnych z punktu widzenia brytyjskiego wyborcy tematach (jak konflikt palestyńsko-izraelski) i eksponował przeróżne lewicowe pomysły, którymi nie zdobywał wyborców.
Dla nikogo realnie myślącego nie ulega wątpliwości, że kampanię na rzecz brexitu kilka lat temu wyraźnie wspierała Rosja. Zresztą finansowanie przez Rosję Nigela Farage - lidera głównego ugrupowania antyunijnego, zostało wyraźnie pokazane. Farage podczas ostatnich wyborow sprytnie się wycofał, usuwając swoich kandydatów z okręgów, w których mogliby zaszkodzić rządzącej partii, a startując tylko w tych, w których nie miało to żadnego znaczenia. Jego partia nie uzyskał w wyborach żadnego mandatu, ale on swoje zadanie wykonał. Na pewno przyjaciele z Rosji o nim nie zapomną.
Czy lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn także był rosyjskim agentem? Czy tylko idiotą? Osobiście sądzę, że ludzie aż tak głupi nie mogą być... Może kiedyś przekonamy się jak było.
Polityka brytyjska jest specyficzna, jak wiele rzeczy na tym wyspiarskim kraju; chociażby JOW-y powodują, że skład parlamentu nie odzwierciedla proporcjonalnie podziału politycznego wśród społeczeństwa. „Ciekawe” jest również to, że lidera Partii Pracy wybierają w głosowaniu powszechnym jej członkowie i sympatycy, a żeby takim „sympatykiem” zostać wystarczy zarejestrować się i wpłacić kilka funtów. Mówi się, że Corbyna wybrali „sympatycy” Partii Pracy, którzy zarejestrowali się po to, by wybrać jak najgorszego lidera ugrupowania.
W sprawie brexitu brytyjskie społeczeństwo jest bardzo podzielone, prawie po połowie. W takiej sytuacji oczywistym ruchem byłoby przejęcie elektoratu antybrexitowego przez największą partię opozycyjną. Tymczasem Corbyn przez wiele lat wzmagał się przed takim ruchem, decydując się na niego dopiero tuż przed wyborami. To oczywiście powodowało stopniowy odpływ elektoratu antybrexitowego do mniejszych partii i zapewniło (dzięki JOW-om) wyrazistą wygraną Partii Konserwatywnej.
Miniony rok mijał w brytyjskim parlamencie pod znakiem chaosu i parcia do brexitu za wszelką cenę, nawet bez porozumienia z UE (porozumienia zresztą nadal nie ma, UE ustaliła z GB że do końca 2020 r. zmian we wzajemnych relacjach nie będzie, ale nie wiadomo co dalej). W takiej sytuacji, wobec zdegustowania części posłów Partii Konserwatywnej, opozycji udało się uzyskać większość w parlamencie. I kiedy wydawało się, że Partia Pracy może zablokować ryzyko bezumownego brexitu i sensownie ukształtować dalsze relacje GB z UE, Jeremy Corbyn... zdecydował się na przyspieszone wybory (ku zaskoczeniu nawet czołowych polityków swej partii, takich jak burmistrz Londynu).
Zdecydował się na wybory, które koncertowo przegrał. Zamiast krytykować plany twardego brexitu przedstawiane przez premiera Borisa Johnson’a, skupiał się w kampanii na drugorzędnych z punktu widzenia brytyjskiego wyborcy tematach (jak konflikt palestyńsko-izraelski) i eksponował przeróżne lewicowe pomysły, którymi nie zdobywał wyborców.
Dla nikogo realnie myślącego nie ulega wątpliwości, że kampanię na rzecz brexitu kilka lat temu wyraźnie wspierała Rosja. Zresztą finansowanie przez Rosję Nigela Farage - lidera głównego ugrupowania antyunijnego, zostało wyraźnie pokazane. Farage podczas ostatnich wyborow sprytnie się wycofał, usuwając swoich kandydatów z okręgów, w których mogliby zaszkodzić rządzącej partii, a startując tylko w tych, w których nie miało to żadnego znaczenia. Jego partia nie uzyskał w wyborach żadnego mandatu, ale on swoje zadanie wykonał. Na pewno przyjaciele z Rosji o nim nie zapomną.
Czy lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn także był rosyjskim agentem? Czy tylko idiotą? Osobiście sądzę, że ludzie aż tak głupi nie mogą być... Może kiedyś przekonamy się jak było.