Przez wiele lat czytałam, oglądałam filmy i zdjęcia,
dowiadywałam się, opowiadano mi o gruzińskiej biesiadzie,
gruzińskiej gościnności, gruzińskich relacjach międzyludzkich.
Tam zawsze na przyjęciach jest obfitość pysznego jedzenia,
nieogarniona ilość wina i mnóstwo gorących uczuć w otwartych
dla gości sercach gospodarzy. Pojechać do Gruzji to moje
niezrealizowane marzenie od czasów studiów, gdy to moja koleżanka
z roku do tego kraju na wycieczkę pojechała a później
opowiadała, opowiadała, opowiadała. Wreszcie i ja doświadczyłam
przyjęcia w domu gruzińskim, nie w Gruzji wprawdzie, ale ….
Uwaga! Tu, na Śląsku. Tu, w Tarnowskich Górach.
Nasz region od wieków przyjmował chętnie przybywających z całej
Europy głównie w poszukiwaniu pracy. To dzięki swemu
industrialnemu charakterowi stał się domostwem przedstawicieli
wielu narodowości. I tak do Tarnowskich Gór przybyła przed
dwoma laty para małżonków z Gruzji (Tbilisi), repatrianci; ona
- Ekaterine i on – Gaaga. Przodkowie męża pochodzą z
zachodnich rubieży Dolnego Śląska, spod Zielonej Góry.
Przyjęcie urodzinowe Kasi (Ekateriny) to stół zastawiony
dziesiątkami talerzy, sztućców, kieliszków do wina i napojów,
potrawy tradycyjne, gruzińskie (bez jagnięciny, której trudno
u nas uświadczyć), słodkie ciasta i wino, wino, wino z gruzińskich,
a jakże, czerwonych „winogradow”. I toasty wznoszone
wielokrotnie, w potoku szczerych słów gospodarza jakże gorących
i ważkich. O nich innym razem. Cztery godziny zajęło obojgu małżonkom
przygotowanie różnorodnych dań: chaczapuri, shashlik,
nadziewane zapiekane papryki i czego tam nie było…
Towarzystwo międzynarodowe: piątka Gruzinów (w tym jeden chłopczyk),
Ukrainka, dwie Polki. Języki: polski, rosyjski, gruziński,
ukraiński, angielski ?. Dało się lawirować. Atmosfera więcej
niż przyjazna, unoszące się fluidy wzajemnej życzliwości,
otwartość i szczerość podawana na otwartych dłoniach i błyszcząca
w oczach. Tak jest u nas, w nowej małej ojczyźnie przybyszów a
już tutejszych – na Śląsku.