Przyroda Donnersmarcków – ooblesse oblige

Przyroda Donnersmarcków - ooblesse oblige

Wywodząca się z początków XIX wieku maksyma księcia de Lévis wielokrotnie znalazła swoje potwierdzenie – szczególnie w odniesieniu do magnatów. To oni byli fundatorami kościołów, szkół, budowali drogi, ale dbali też o przyrodę i wspierali ją. Maksyma ma też zastosowanie do rodziny von Donnersmarck, który pozostawił – nie tylko na ziemi tarnogórskiej – znaczną liczbę przyrodniczych pamiątek. A przyroda była potrzeba temu rodowi z trzech powodów.



Pierwszym powodem były względy reprezentacyjne i prestiżowe. Jeżeli więc w Świerklańcu powstać miała budowla z założenia nazwana Małym Wersalem (choć pałac mały wcale nie był) – musiał otaczać ją godny park. Centralne zlokalizowanie pałacu podkreślały grupy roślin, drzew i stawy. Park istniał tam już wcześniej – po raz pierwszy świerklaniecki obiekt urządzać zaczęto w roku 1670 wzorując go w dużej mierze na londyńskim Hyde Parku – stąd widoczne do dziś charakterystyczne polany. W 1865 roku, w czasach wielkiego powodzenia rodu, przebudowano park zgodnie z projektem Gustawa Mayera. To z tego okresu pochodzą dostojne drzewa: dęby i kasztanowce. Pozostała też wejmutka (Pinus strobus) – gatunek sosny wywodzącej się z Ameryki Północnej. Egzotyczne drzewa oznakowane są dziś tabliczkami z opisem.

Wiosną i latem bardzo widowiskowo prezentuje się cały zestaw kwietników otoczony rzeźbami Emmanuela Frémieta. W zamyśle berlińskiego projektanta kompozycja ta miała być swoistym tarasem prowadzącym z Małego Wersalu do przystani wodnej. Co ciekawe – alejki oświetlane były ekologicznie – za sprawą biogazu. To jedno z pierwszych udokumentowanych zastosowań biogazu w Europie. Park figuruje w Rejestrze Zabytków Województwa Śląskiego i mimo licznych prowadzonych tam prac – także wsparcia finansowego Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska – wciąż wymaga wiele pracy. Także tej polegającej na wycinkach drzew, które bez ingerencji człowieka same wysiały się w parku – w 2007 roku wycięto 950 metrów sześciennych samosiejek.



Ale reprezentacyjny wygląd nadawano także budynkom administracyjnym – stąd wzięła się zasadzona w latach siedemdziesiątych XIX wieku aleja lipowa w rejonie tarnogórskiej ulicy Lipowej. Mieścił się tam zarząd dóbr Donnersmarcków. W 1992 roku obszar ten został objęty ochroną przyrodniczą. Mniej szczęścia miało parkowe otoczenie pałacu w Nakle Śląskim – o ile pałac przetrwał wojnę w dobrym stanie (inaczej niż Mały Wersal podpalony przez Armię Czerwoną) – o tyle drzewostan niewielkiego nakielskiego parku (ogrodzonego charakterystycznym dla Donnersmarcków murem z kamienia wapiennego) z roku na rok popada w coraz większą przyrodniczą ruinę. Ma powierzchnię zaledwie 8 hektarów (dla porównania – świerklaniecki aż 180), lecz każda większa wichura pozostawia po sobie mnóstwo zniszczeń.

46 hektarów ma park który jedna z gałęzi rodu Donnersmarck rozpoczęła urządzać w 1829 roku w Brynku. Także tu sprowadzono mnóstwo egzotycznych roślin (także z Japonii i Australii) – dziś rozpoczęte przed laty dzieło kontynuuje ogród botaniczny prowadzony przez Technikum Leśne. To właśnie ciekawy przyrodniczo park (liczbę gatunków rosnących tam szacuje się na 3500) zadecydował o powołaniu tam w 1945 roku szkoły o takim profilu: w ciągu dziesięcioleci kolejni uczniowie poznawali tajemnice dendrologii i botaniki na roślinach z magnackiego parku. W ujeżdżalni koni otwarto salę gimnastyczną, zaś w pałacu odbywały się lekcje.
Parki zakładała rodzina Donnersmarcków przy każdej większej siedzibie – nawet przy obiekcie gospodarczym, którym był tak zwany dwór w Kozłowej Górze. Tam też działało gospodarstwo ogrodnicze, gdzie hodowano maliny, gruszki, truskawki, jabłka, porzeczki, brzoskwinie, winogrona i orzechy. Przy zbiorach pracowali okoliczni mieszkańcy – jak wspominała Anna Pakuła – praca była ciężka, ale przy zbieraniu można było do woli jeść owoce.

Drugi z powodów zainteresowania przyrodą był rozrywkowy, ponieważ rozrywką było polowanie. Czasem łączono ją z celem reprezentacyjnym – na tej zasadzie Donnersmarckowie gościli w lasach okolic Zielonej (i nie tylko tam) cesarza Wilhelma II. Rejon ten stanowił przed pierwszą wojną światową drugi co do wielkości na Śląsku – po Pszczynie – obszar łowiecki. Czesław Tyrol („W leśnej dolinie Małej Panwi”) pisze z kolei, iż hrabiowskie łowiska wzbogacano sprowadzanymi z odległych lasów zwierzętami – jeleniem wapiti oraz jeleniem karpackim. Było to zresztą praktyką dość powszechną – książę koszęciński w 1911 sprowadzał – dla poprawienia kondycji swoich stad – egzemplarze jeleni z zaboru rosyjskiego.



Nieco wcześniej – także jako zwierzyniec – zorganizowano lasy, których pozostałość nazywamy dziś Parkiem Repeckim w Tarnowskich Górach. Cały teren ogrodzono murem z kamienia wapiennego, którego pozostałości można spotkać do dziś. W bukowym lesie zrobiono przecinki, a na wzniesieniu zbudowano – dla wygody polujących Donnersmarcków i ich gości – siedzibę myśliwską. Podobna mieściła się w dzisiejszym piekarskim zajeździe „Pod Lasem”. Historia zatoczyła tam zresztą koło – dziś w otoczeniu dawnej myśliwskiej rezydencji magnackiej hodowane są zwierzęta leśne, więc goście obejrzeć mogą z bliska bażanta czy sarnę. Polowania, które kończyły się na skraju Piekar – często rozpoczynały się mszą w kościółku zbudowanym w Świerklańcu dla urzędników Donnersmarcka.

Jadąc stamtąd w stronę Tarnowskich Gór, już za Nakłem widzimy po obu stronach drogi rozrzucone na polach skupiska drzew – to remizy zakładane na polecenie Hugona Donenrsmarcka, które w założeniu miały być siedliskiem ptactwa łownego. Do dziś bez trudu można spotkać tam bażanty i kuropatwy, czasem z gościnnej remizy skorzysta włóczący się po okolicy dzik.

Ale przyroda miała także trzecie zastosowanie – była jednym z rozlicznych interesów, które rodzina na przestrzeni swojej działalności prowadziła. Ogromne gospodarstwa rolne – prowadzone nad wyraz nowocześnie, hodowle koni najlepszych ras, krów, owiec, świń, gospodarstwa leśne, tartaki – łącznie z papierniami – trudno znaleźć taki segment agrobiznesu, którym rodzina by się nie zajmowała. Mimo upływu lat i wielu zmian jakie naturalną koleją rzeczy dokonały się w przyrodzie trudno oprzeć się wrażeniu, iż to, co przyrodniczego po Donnersmarckach pozostało lepsze jest od pomników z najtwardszego marmuru.

Zbigniew Markowski