Emmanuel Fremiet – autor rzeźb w świerklanieckim parku

Emmanuel Fremiet - autor rzeźb w świerklanieckim parku

Paryska ulica Rue de Rivoli biegnie wzdłuż Sekwany przez niemal trzy kilometry ukazując po drodze wytworne, drogie hotele, słynny kościół Saint Germain, domy towarowe oraz sklepy. I mieszkańcom Paryża, i przyjezdnym kojarzy się jednak głównie z usytuowanym przy niej Luwrem – dawną rezydencją królów, dziś – najważniejszym bodaj muzeum sztuki na świecie. Jeśli idąc de Rivoli miniemy Luwr mając go po lewej stronie i skręcimy w pierwszą ulicę po prawej – staniemy przed pomnikiem Joanny d’Arc.



Prawdę powiedziawszy to spalona na stosie (i kanonizowana w 1920 roku) Dziewica Orleańska zajmuje małą przestrzeń wysepki między dwoma pasmami przejścia dla pieszych. Siedzi na dorodnym rumaku, sztywno wyprostowana, z nogami mocno osadzonymi w strzemionach; jej prawa ręka unosi wysoko proporzec. Przed monumentem francuskiej świętej stale składane są wiązanki kwiatów – czasem odbywają się tu wiece rojalistów, niekiedy – ugrupowań prawicowych, co jednak spotyka się z niezadowoleniem władz kościelnych. Miejsce to – nazywane szumnie Placem Piramid – nie sprawia imponującego wrażenia, złoty posąg kobiety na koniu wygląda więc tym bardziej uroczyście. Tak właśnie miało być. Pomysłodawcą ustawienia Joanny w 1874 roku był Napoleon III – po upokarzającej przegranej w wojnie francusko – pruskiej (1870 – 71) wspomnienie bohaterki miało umocnić dumę narodową i zaufanie do kierujących państwem. Rzeźbę zamówiono u Emanuela Fremieta który – choć dzieło sprawnie wykonał – sam długo nie mógł go zaakceptować. Przez długie lata, skręcając z de Rivoli na Plac Piramid odnosił wrażenie, że za każdym razem postać wygląda inaczej. Mało tego – w jego ocenie – proporcje między koniem a jadącą na nim d’Arc nie były prawidłowe. Okazja do zmiany przyszła w 1899 roku kiedy artystę poinformowano o możliwym zagrożeniu pomnika podczas naprawy podziemnych instalacji. Fremiet wykorzystał pretekst i zabrał Joannę do swojej pracowni, gdzie powiększył świętą o 20 centymetrów, koniowi wyszczuplił szyję, zmienił czoło i uzupełnił elementy uprzęży.



Historia najsławniejszego dzieła Emanuela Fremieta dobrze ilustruje jego perfekcjonizm. Dbałość o szczegół, precyzja wykonania i imponujący wyraz artystyczny to cechy, które zadecydowały o sukcesie rzeźbiarza. Czasem jednak sytuacja odwracała się: praca którą akceptował sam twórca nie podobała się publiczności. Tak było w 1887 roku z nieco mniej znanym dziełem Fremieta – gorylem porywającym kobietę (w literaturze można spotkać także tytuł „Goryl porywający Murzynkę”) gdy twórcy zarzucono epatowanie się brutalną i zwierzęcą seksualnością. Prasa szydziła z dzieła przedstawiającego małpę, która znalazła sobie coś do zjedzenia, niektórzy przypisywali Fremietowi celowy zabieg wykorzystania szokującej wizji, by tanim kosztem zdobyć rozgłos. „Goryl” z jednej strony ukazuje typowe dla artysty połączenie dwóch różnych postaci w jeden monument, z drugiej (niezależnie od sposobu oglądania dzieła) wywołuje nieodparte skojarzenie z King – Kongiem; cała praca wygląda zresztą jak kadr z nakręconego w 1933 roku filmu z wielką małpą w roli głównej.

Na karty podręczników historii sztuki Fremiet trafił zresztą jako rzeźbiarz zwierząt – nic w tym dziwnego, skoro pierwszym miejscem, które kształtowało młodego Emanuela był ogród zoologiczny. Jako nastolatek często przesiadywał wśród dzikich, egzotycznych stworzeń całymi godzinami, możemy więc powiedzieć, że jako modelowy przykład mieszkańca Paryża (urodzony w Paryżu – 1824, zmarły w Paryżu – 1910, tworzący w Paryżu) miał pod tym względem dużo szczęścia. To właśnie w stolicy Francji, w ogrodzie Jardin des Plantes, powstało pierwsze nowożytne, otwarte, nastawione na edukację ZOO (w 1726 roku) – inne wielkie miasta Europy na swoje zwierzyńce czekać musiały do połowy dziewiętnastego wieku. Drugim miejscem, które wywarło na artystę poważny wpływ była kostnica. Sporządzał tam rysunki i litografie fragmentów zwłok co pozwoliło mu na dogłębne poznanie anatomii oraz sposobu przedstawienia jej w dziele malarskim czy rzeźbiarskim. Autorstwa Fremieta były też – wykonane na zamówienie Muzeum Medycyny woskowe preparaty przeróżnych organów. W tym okresie kształtowała się typowa dla Fremieta dbałość o detal. Między ogrodem zoologicznym a kostnicą była już tylko sztuka – jako pochodzące z artystycznej rodziny dziecko, za sprawą należącego do familii majątku, już w wieku pięciu lat pobierał lekcje rysunku w prywatnej szkole. Do elitarnej Ecole des Artes Decoratifis dostał się w wieku lat trzynastu, zaś jak wieść głosi – lekcji rysunku udzielała mu także ciotka Zofia – żona sławnego już wówczas na całą Francję Francoisa Rude’a – tego samego, który był autorem znanego reliefu Marsylianki na Łuku Triumfalnym.

Choć mąż ciotki miał własną pracownię, młodemu Emanuelowi długo przyszło czekać na ofertę pobierania nauk u słynnego powinowatego, choć po drodze udało mu się zdobyć wiele liczących się w świecie sztuki nagród. Z czasem jednak nie tylko udało się zaistnieć jako uczeń w warsztacie artystycznym Rude’a, lecz także dorobić się własnej odlewni, z której pochodziły różnorakie dzieła – od olbrzymich pomników, po małe, niepozorne figurki z brązu. Wiele z drobnych prac Fremieta do dziś krąży po świecie – krakowska Desa wystawiła onegdaj na aukcji trzydziestodziewięciocentymetrową figurkę rycerza będącą dziełem francuskiego rzeźbiarza. Tej samej wysokości był koń wystawiony na polskiej aukcji internetowej. Życie artysty – wypełnione pasją tworzenia, zamówieniami ze wszystkich stron, wystawami, nagrodami, niekończącymi się rozmowami o sztuce dopiero po wojnie 1870 roku wydało się Fremietowi miałkie: być może przyczyniło się do tego kompletne splądrowanie domu artysty gdy wraz z wieloma innymi bogatymi mieszkańcami Paryża uciekł z miasta przed nacierającymi oddziałami pruskimi. Kryzys trwał jednak krótko i świat znów mógł podziwiać nowe dokonania rzeźbiarza. Jedno z pierwszych powojennych zamówień przyszło ze Świerklańca. Książę Guido von Donnersmarck – jedyna bodaj w tej części kontynentu osoba, którą stać było na wynajęcie uznanego (czytaj – drogiego) francuskiego twórcy – potrzebował rzeźb na taras rezydencji, która przeszła do historii pod nazwą Małego Wersalu. Żeliwne podobizny par walczących ze sobą zwierząt: pelikana i ryby, strusia i węża, jelenia i niedźwiedzia, konia oraz lwicy znalazły swoje honorowe miejsca na obrysie tarasu. Także w Paryżu powstała rzeźba trzech nimf wieńcząca fontannę oraz maszt do dziś stojący nad zbiornikiem wodnym będący jednak autorstwa innego Francuza – du Renne. Choć samego pałacu wichry wojny (i powojennej głupoty) nie oszczędziły, sylwetki zwierząt wciąż cieszą oko wszystkich odwiedzających świerklaniecki park. Jeśli zbliżymy się do któregoś z monumentów i staniemy na palcach, możemy zauważyć podpis artysty na podstawie rzeźby.



Dorobek Fremieta rozprzestrzenił się po całym świecie. Słynna Joanna d’Arc doczekała się wielu kopii: stoją one w Filadelfii, Portland (w stanie Oregon), nawet w australijskim Melbourne. Pomnik przedstawiający Ferdynanda Lessepsa, który przez kilkadziesiąt lat stał w Suezie doczekał się widowiskowego końca – wysadzono go w powietrze w trakcie historycznego przemówienia Nasera ogłaszającego nacjonalizację kanału w 1956 roku. W świecie sztuki Francuz zapamiętany został jako profesor, nauczyciel kolejnych artystów, naturalista i najwybitniejszy na świecie twórca rzeźb zwierząt.

Po drugiej niż ulica de Rivoli stronie Sekwany znajduje się Ogród Luksemburski. Tak jak w Świerklańcu – tamtejszą fontannę wieńczy rzeźba kobiecych sylwetek podtrzymujących kulę ziemską. A na obrzeżu basenu widać wizerunki stworzeń morskich: delfinów, żółwi, ryb – wszystkie autorstwa Emanuela Fremieta. Stamtąd już tylko kilka kroków do Avenue Fremiet – małej ulicy poświęconej wielkiemu rzeźbiarzowi.

Zbigniew Markowski