Śladami piekielnego klucznika ze Świerklańca

Śladami piekielnego klucznika ze Świerklańca

Literackie obrazy dawnego Śląska

Izabela Kaczmarzyk

Tarnowskie Góry oraz ich okolice obecne są na kartach śląskiej literatury od stuleci, chociaż niestety mówiąc o utworach i postaciach bliskich temu miastu niezwykle często zmuszeni jesteśmy używać epitetu „zapomniany”. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, z jednej strony winne są skomplikowane losy Śląska, a z drugiej względy natury historycznoliterackiej.

Takim zapomnianym tekstem, stanowiącym niezwykle ciekawy literacki obraz okolic Tarnowskich Gór na początku XVII w. jest m.in. wydany drukiem na początku tego stulecia anonimowy dialog Polak w Śląsko. Wędrując śladami tego utworu docieramy do jednego z bardziej urokliwych, a jednocześnie tragicznie naznaczonych przez historię miejsc na Śląsku – do Świerklańca, kojarzonego dzisiaj przede wszystkim z dziejami możnej rodziny Donnersmarcków i ich architektoniczną fantazją, która nad brzegami niewielkiego jeziora kazała im wznieść w XIX stuleciu rodową siedzibę szumnie nazywaną Wersalem Północy. Jednak wśród starych drzew pałacowego parku błąkają się dzisiaj – jak się okazuje – nie tylko duchy potomków bankiera Łazarza Henckla Donnersmarcka. Jak mówią wtajemniczeni, przy odrobinie szczęścia w letnie księżycowe noce nad Świerklańcem dostrzec można podobno ponury cień Piotra Bernhardta, bohatera Polaka w Śląsko, człowieka nazywanego piekielnym klucznikiem, ponieważ na początku XVII wieku, gdy ważyły się losy ziemi bytomskiej, miał uczynić ze znajdującego się w Świerklańcu folwarku prawdziwe piekło.

Z zapomnienia wydobył Polaka w Śląsko prof. R. Pollak, który w latach 30-tych XX wieku odnalazł unikatowy, a więc jedyny zachowany egzemplarz w zbiorach założonej przez Tytusa Działyńskiego Biblioteki w Kórniku pod Poznaniem (dzisiaj jest Bibliotek PAN), jej zbiory są prawdziwą skarbnicą białych kruków (są tam autografy Adama Mickiewicza – m. in. Dziadów cz. III, Juliusza Słowackiego – sonet Smutno, mi Boże, autografy prac i listów m. in. Kościuszki, Wybickiego, Napoleona, Robespierre’a, unikatowe pierwodruki dzieł Kochanowskiego i Reja.) W takim doborowym towarzystwie kilka wieków spoczywał również niepozorny Polak w Śląsko, niestety nadgryziony zębem czasu, ponieważ zniszczeniu uległa karta tytułowa, co dla analizy i interpretacji tego tekstu nie jest bez znaczenia. Nie jest to oczywiście utwór tej rangi artystycznej, co dzieła Kochanowskiego, ale też inna była jego społeczna rola.



Polak w Śląsko reprezentuje bowiem typ piśmiennictwa określany mianem druków ulotnych. Jest to jeden z nurtów literatury okolicznościowej. Jego podstawowy wyznacznik stanowi bliski związek z konkretnymi wydarzeniami społeczno-politycznymi, które często portretuje w satyrycznym, karykaturalnym świetle. Zadaniem druków ulotnych było szybko i skutecznie oddziaływać na odbiorców, kształtować ich gusta i opinie, jednym słowem stanowić narzędzie propagandy. Niestety to ścisłe osadzenie w realiach konkretnej chwili historycznej stanowi jedną z istotniejszych historycznoliterackich przyczyn „zapominania” rozmaitych tekstów w dziejach literatury, ponieważ wielu utworów, należących do tego nurtu nie sposób dzisiaj w pełni zrozumieć bez aparatu krytycznych przypisów i licznych komentarzy. Taka przygoda przydarzyła się także naszemu dialogowi, zwłaszcza że zrekonstruowanie jego macierzystego kontekstu nastręcza liczne trudności.
Minione lata tragicznym piętnem odcisnęły się bowiem na miejscach, wśród których przed wiekami panoszył „piekielny klucznik”, zniknął świerklaniecki zamek, zniknął Wersal Północy, zniknęli z Świerklańca jego dawni właściciele, zniknął pałac w Reptach i wiele innych przepięknych tarnogórskich miejsc. Nad tym zakątkiem Śląska przetoczył się bowiem bezlitosny wicher historii, obracając w niwecz mury starego piastowskiego zamku, który najprawdopodobniej stanowił siedzibę naszego lokalnego okrutnika. Wiekowa warownia, wielokrotnie przebudowywana, ale pamiętająca jeszcze ostatniego Piasta Opolskiego nie oparła się niestety „zwycięskiej sile” Armii Czerwonej. Aczkolwiek puste miejsce po murach, niemych, ale paradoksalnie wymownych świadkach historii, jest przede wszystkim świadectwem powojennego barbarzyństwa, ponieważ kolejne „piekło” „na Świerklińcu” nastało w roku 1961, kiedy starym parkiem wstrząsnął potężny wybuch, zmiatając z mapy śląskich zabytków – wbrew opinii konserwatora – zarówno ruiny wielowiekowej budowli, która niegdyś udzielała schronienia śląskim rycerzom, a później kolejnym pokoleniom rodu Donnersmarcków, jak i pozostałości wspomnianego na początku Wersalu Północy, wzniesionego w XIX wieku dla Paivy – zagadkowej divy o bujnym temperamencie i zagadkowym życiorysie, która zakończyła życie jako żona Guido von Donnersmarcka. To już jednak zupełnie inna historia…

Po rodowych siedzibach Donnersmarcków zostały jednak przynajmniej pożółkłe fotografie i dawne ryciny, natomiast materialnych pamiątek „świerklinieckiego piekła”, które rzekomo stworzył „jadowity diabli klucznik” nie zachowały się w ogóle.
To, co pozostało to jedynie uszkodzony, unikatowy druk datowany na początek XVII wieku. Jest to tekst bardzo ściśle osadzony w ówczesnych realiach Państwa Bytomskiego. Z tego względu przez wiele lat traktowano go przede wszystkim jako broszurę polityczną wymierzoną w feudalny układ społeczny. Postrzeganie Polaka w Śląsko w takich kategoriach wypływało z wyraźnie zawartych na kartach dialogu rozmaitych aluzji, wskazujących na:

antagonizmy narodowościowo – społeczne na siedemnastowiecznym Śląsku,
konflikt szlachecko – mieszczański
prawną nierówność w kwestii kar za popełniane przez mieszkańców Państwa Bytomskiego przestępstwa.

Interpretowanie dialogu poprzez pryzmat takiej właśnie problematyki ułatwiał fakt, iż anonimowy autor nie pozostawał w sferze satyrycznej abstrakcji, ale wręcz przeciwnie przywoływał konkretne przykłady różnych nieprawidłowości.
Jednak – jak się wydaje – ukazanie w negatywnym świetle ówczesnych tarnogórskich realiów nie stanowiło głównego celu utworu, ale posłużyło nieznanemu autorowi jako tło do personalnego ataku i tym wyrazistszego nakreślenia sylwetki głównego bohatera – wspomnianego Piotra Bernhardta – „piekielnego klucznika”.

Takie literackie portrety historycznych postaci nie są w dawnym piśmiennictwie staropolskim jakimś ewenementem, stanowiły one jeden z istotnych elementów ówczesnego życia literackiego. Był to typ piśmiennictwa popularny w całej Europie i realizowany na najrozmaitsze sposoby. Skrajnymi przykładami twórczości tego rodzaju były pamflety (czyli utwory, mające charakter ośmieszającej krytyki znanej osoby, środowiska społecznego czy instytucji) oraz panegiryki (a więc utwory pochwalne), pomiędzy którymi w paradoksalny sposób, przeprowadzić można szereg analogii, podstawowa z nich to oczywiście silne osadzenie w konkretnym historycznym tu i teraz.
Polak w Śląsko jest bez wątpienia pamfletem, a może nawet paszkwilem, tekstem, wymierzonym przeciwko konkretnej osobie, w którym nie tylko pojawia się element krytyki, ale wręcz złośliwego, insynuacyjnego ośmieszenia i zniesławienia, którego celem jest ewidentnie kompromitacja w oczach opinii społecznej.

Jak słusznie zauważyła Hanna Dziechcińska: „w okresie, gdy nie istniały środki masowego przekazu, paszkwile stawały się nie tylko narzędziem formowania opinii publicznej, lecz i źródłem najświeższych wiadomości, przynosiły nowiny, jakkolwiek tendencyjnie zaprezentowane, zastępowały więc prasę codzienną, w której czytelnik szukał zarówno informacji, jak i potwierdzenia swych poglądów i upodobań.”

Niestety nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć jednoznacznie czy pojawiające się w tekście Polaka w Śląsko zarzuty mają charakter paszkwilancki, ponieważ nie potrafimy precyzyjnie odtworzyć kontekstu macierzystego tego utworu, a tym samym nie potrafimy dokonać wiarygodnej oceny stopnia insynuacyjności wyrażanych w nim opinii. Jest to możliwe, jeżeli literacka potwarz dotyczy postaci powszechnie znanej, o której zachowało się sporo dokumentów i przekazów współczesnych o innej wymowie. Znacznie trudniej podjąć próbę takiej interpretacji, jeżeli paszkwilancki utwór jest jedynym echem wydarzenia, które ongiś bulwersowało opinię publiczną lub drażniło zazdrośników. Taki utwór zaczyna bowiem żyć własnym życiem, a utrwalony przez niego stereotyp nabiera znamion prawdy obiektywnej
Napiętnowanie zarządcy Świerklańca zdaje się sugerować, iż utwór ma charakter rozrachunkowy, jest karykaturalnym, złośliwym portretem urzędnika na zamku w Świerklańcu – Piotra Bernhardta.

Piotr Bernhardt – jak wynika z nielicznych zachowanych materiałów archiwalnych – był na początku XVII stulecia świerklanieckim pisarzem, w dodatku nie szlachcicem, ale synem sołtysa. Swoje obowiązki najwidoczniej spełniał niezwykle gorliwie, ponieważ udało mu się nie tylko zgromadzić znaczny majątek, ale również zdobyć uznanie w oczach ówczesnego właściciela ziemi bytomskiej księcia Jana Jerzego Hohenzollerna. Doceniwszy zasługi Bernhardta książę we wrześniu 1617 roku udzielił mu dochodowego przywileju (utrzymanego później przez kolejnych właścicieli tego zakątka Śląska – Donnersmarcków), na mocy tego przywileju kupiona przez Bernhardta kamienica w Tarnowskich Górach miała być „na wieczne czasy zwolniona od wszystkich podatków, czynszów i innych ciężarów publicznych, jakie tylko by były ich nazwy. Z tym jednak, że właściciel dopóki istnieje górnictwo według Ordunku gornego, jak inni mieszkańcy tego miasta górniczego będzie uprawiał górnictwo. Także będzie wolno właścicielowi posiadać dom składowy i towarowy dla siebie i innych obywateli warzących piwo. Może on także sprowadzać obce piwa i wina za zwykłą opłatą, z których tarnowiczanie (właściciele dworu Stare Tarnowice – przyp. tłum.) mają trzeci grosz, jak również według uznania tam nalewać i sprzedawać. Także od zwykłego podatku słodowego, który tamtejsi mieszkańcy powinni płacić księciu od słodowania właściciele tego domu mają być zwolnieni”.



Bernhardt nie cieszył się najprawdopodobniej sympatią mieszkańców Świerklańca i okolic, silną ręką zarządzał bowiem powierzonym mu majątkiem, czego dowodem ostry ton listu, który w październiku 1610 roku wystosował do tarnogórskiego magistratu, żądając, by młynarze dzierżawiący młyny miejskie, tak jak inni młynarze, wywiązali się ze swoich powinności wobec folwarku w Świerklańcu. Ton tego listu oraz wspomniany przywilej pozwalają przypuszczać, że Bernhardt nie był zwykłym dorobkiewiczem, a jego pozycja u księcia musiała być wysoka i zasługi znaczne, skoro doczekał się tak hojnej nagrody. Oczywiście próby dokładniejszego określenia rodzaju owych zasług muszą pozostać w sferze domysłów, najwyraźniej jednak gorliwość Bernhardta była dla kogoś na tyle uciążliwa, że postanowił go napiętnować, nadając mu etykietkę „piekielnego klucznika”, wypuszczając na światło dzienne wymierzony w niego pamflet. Kto i za co postanowił go w ten sposób napiętnować, pozostanie zapewne w sferze domysłów, przyznać jednak trzeba, że swój cel zrealizował wyjątkowo umiejętnie, skoro świerklaniecki starosta do dziś funkcjonuje nie jako obiektywnie oceniana postać historyczna, ale jako „człowiek pamfletu” – Piotr Bernhardt legendarny „klucznik piekielny”.

Rola piśmiennictwa paszkwilanckiego w czasach, gdy powstał Polak w Śląsko była bez wątpienia szczególna, jednak nie stanowiła elementu życia literackiego charakterystycznego wyłącznie dla ówczesnych czasów. Ten typ piśmiennictwa chętnych czytelników znajduje bowiem w każdym momencie dziejowego rozwoju i pod każdą szerokością geograficzną. Siła słowa, które śmieszy i ośmiesza, jest bowiem ogromna. Dzięki takiemu słowu, można wzorem Horacego pouczać i zmuszać do refleksji, ale można również zaatakować, aby zniesławić i zdeprecjonować konkretną osobę.

Powinowactw literackich dla Polaka w Śląsko nie szukano jednak wśród tekstów paszkwilanckich krążących po Polsce przynajmniej od początku XVII wieku. Bliższym kontekstem zdawały się być raczej takie utwory jak: Krótka rozprawa Reja lub Żeńcy Szymonowica. Najczęściej spotyka się więc określenia, że Polak w Śląsko to „jakby Krótka rozprawa śląska”, co wiąże się z nie do końca przezwyciężonym w badaniach śląskoznawczych modelem czytelniczego odbioru literatury tego regionu, dla którego charakterystyczna była po pierwsze teza o zapóźnieniu tutejszego piśmiennictwa, a po drugie tendencja nakazująca poszukiwanie śląskich odpowiedników kanonu literatury polskiej, co na swój sposób nobilitować miało dokonania śląskich twórców.

Utwór Reja ma w historii literatury polskiej pozycję ugruntowaną, takie porównanie bez wątpienia miało więc dowartościować Polaka w Śląsko. Tymczasem z anonimowym dziełkiem poświęconym Bernhardtowi Krótką rozprawę łączą w gruncie rzeczy jedynie forma podawcza – dialog oraz fakt, że rozmówcy należą do różnych stanów społecznych, co nie stanowi jednak wystarczających powodów do snucia zbyt dalekich analogii pomiędzy tymi dwoma utworami.

Bliższe jest natomiast literackie pokrewieństwo pomiędzy Polakiem w Śląsko a Żeńcami Szymonowica. Nie jest to jednak kwestia wzajemnych wpływów, ale wspólne dla tekstów tego typu wykorzystanie obiegowego motywu „złego pana”, aczkolwiek jego konkretyzacja spełnia inną rolę w przypadku tekstów z Rzeczypospolitej, a inną w śląskim dialogu. Żeńcy są bowiem sielanką satyryczną, której wymowa zgodna była z ideą patriarchalnych stosunków pomiędzy panem i poddanymi, w myśl których pan jest ojcem swych poddanych, wobec czego winni oni odnosić się do niego z miłością i posłuszeństwem. Wszelka krytyka nie dotyczy istoty tego danego od Boga układu, ale nadużyć wynikających z ludzkiej niedoskonałości, jej sens jest więc postulatywny, głosi, że obyczaje pana winny być bardziej ludzkie. W Polaku w Śląsko zawarte są echa tych poglądów, nie jest to jednak sielanka satyryczna, ale raczej swoiste exemplum, przykład mający dobitnie zobrazować przewinienia realnie żyjącego starosty, To nazwanie prześladowcy z imienia i nazwiska jednoznacznie dowodzi, że utwór nie ogranicza się do satyrycznej krytyki panujących w Państwie Bytomskim stosunków społeczno-narodowościowych, ale jest przede wszystkim paszkwilem skierowanym przeciwko konkretnej osobie.

Niestety – jak już wspomniałam – zachowany unikat jest uszkodzony, nie zawiera karty tytułowej, co uniemożliwia uwzględnienie przesłanek płynących z ramy wydawniczej, która zawsze zawiera szereg istotnych informacji: pełny tytuł, nazwisko autora, miejsce i rok wydania, drukarnię, która tekst opublikowała, a czasem także dedykację poświęcającą tekst konkretnej osobie.
Charakter Polaka w Śląsko wskazuje, że mimo braku karty tytułowej, uznanie go za utwór anonimowy, jest wysoce prawdopodobne, ponieważ chęć pozostania anonimowym wśród twórców dzieł paszkwilanckich wynikała z jednej strony z obawy przed zemstą bezpośrednio zaatakowanej osoby, a z drugiej było próbą przekonania odbiorców, że tekst, który mają w ręku, bynajmniej nie prezentuje opinii pojedynczego człowieka, ale jest „wytworem zbiorowości”, głosem opinii społecznej.



Większy problem interpretacyjny wynika z faktu nieznajomości autentycznego tytułu, ponieważ jego rola w pamfletowych i paszkwilanckich utworach jest znacząca. Zadaniem tytułu jest przyciągnąć uwagę czytelnika, zaintrygować go, a tym samym zachęcić do zapoznania się z tekstem utworu. Nie wiemy, jak brzmi autentyczny tytuł utworu o Piotrze Bernhardzie, jednak nie jest wykluczone, że na zaginionej karcie tytułowej pierwodruku wytłoczono formułę, która otwiera tekst dialogu:

Polak w Śląsko
W Państwie Bytomskim Czyściec
W Karniowie Pokuta
Na Świerklińcu Piekło
Piotr Bernhardt klucznik piekielny.

Zawarty w tej typologii negatywny ładunek emocjonalny jest bowiem wyraźny, a ponadto zbytnio przypomina zręczny chwyt reklamowo – propagandowy, aby zamiarem autora nie było jego wyeksponowanie. Zadaniem owej formuły było – jak można przypuszczać – przede wszystkim opatrzenie zgrabnymi epitetami konkretnych miejsc i konkretnego człowieka, urzędnika na zamku w Świerklańcu – Piotra Bernhardta. Jednocześnie w tej formule zawarty został zarys problematyki utworu:

przybycie Polaka w Śląsko
obraz „czyśćcowych” stosunków w Państwie Bytomskim
wyjaśnienie sensu „pokuty” w Karniowie
opis sytuacji w Świerklańcu i zwyczajów „piekielnego” zarządcy majątku
Atrakcyjność formuły tytułowej dodatkowo podkreśla jej dwuczłonowa kompozycja:
Polak w Śląsko
W Państwie Bytomskim Czyściec
W Karniowie Pokuta
Na Świerklińcu Piekło
Piotr Bernhardt klucznik piekielny.

Znajdujące się po prawej stronie określenia symbolizują los duszy grzesznego człowieka po śmierci, który musi odpokutować za swoje grzechy. Miejsca owej pokuty są dwa: czyściec za lżejsze przewinienia i piekło – miejsce wiecznego cierpienia i mąk za grzechy śmiertelne. Nikt nie wie, w którym ze światów bądź zaświatów miejsca te się znajdują. Tymczasem autor dialogu pozwala je odbiorcom precyzyjnie zlokalizować, tworząc swego rodzaju żywot pośmiertny na opak, bo przeniesiony w sferę życia ziemskiego – z lewej strony pojawiają się bowiem autentyczne nazwy geograficzne: Państwo Bytomskie, Karniów, Świerklaniec.
Na szczególną uwagę zasługuje ponadto użycie określenia „pokuta”:

Nic pacierzem tam zbyć nieboraczku (…)
Na dukaty Niemiec bardzo chciwy.
Pokutę tam odpraw dukatami (…)
Toć to u nas pokutą zowią.

Autor wykorzystał bowiem dwuznaczność tego słowa, w polszczyźnie oznaczającego sposób zadośćuczynienia za grzechy, zadośćuczynienia rozumianego w dialogu nieco ironicznie, ponieważ po pierwsze mieszkańcy państwa Bytomskiego pokutują niewinnie, a po drugie pokutują dukatami, ich „pokuta” jest więc bardzo wymierna. Ta pokuta odbywa się jednak w czeskim Karniowie, a w języku czeskim pokuta ma znaczenie kary. Tym sposobem wydaje się, że formułą tytułowa świadomie napisana została językiem nieprzezroczystym, w którym nakładają się na siebie dosłowne znaczenia słów, tworząc nową, metaforyczną jakość.

Oprócz geograficzno-religijnego nazewnictwa, formuła tytułowa zawiera nazwy osobowe: Polak i Piotr Bernhardt. Polak jest postacią fikcyjną, głównym rozmówcą i protagonistą dialogu, natomiast Bernhardt to postać – jak wiemy – autentyczna, której jednak nie udzielono prawa głosu, a jedynie opatrzono jednoznacznie negatywnym epitetem „piekielny” klucznik.

Jest to kolejny dowód potwierdzający hipotezę o świadomej propagandowej funkcji tytułu – skoro Świerklaniec jest piekłem, ktoś musi stać u jego wrót, jest nim człowiek o imieniu Piotr, to charakterystyczne imię, które w paradoksalny sposób nosi posądzany o wszelkie niegodziwości świerklaniecki urzędnik. Święty Piotr jest przecież klucznikiem niebieskim, jego atrybutem są klucze do Królestwa Bożego. Anonimowy autor Polaka w Śląsko zgrabnie wykorzystał ową nazewniczą analogię, odwrócił role i stworzył peryfrazę Piotr Bernhardt klucznik piekielny, na wieki przyklejając tej postaci paszkwilancką etykietkę.