Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej

Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej

Uwaga, zaczynamy podróż w rejony czasu równoległego. Tak jak w „Powrocie do przeszłości” oglądać będziemy naszą teraźniejszość, zmienimy tylko jeden malutki detal 60 lat wcześniej. Otóż zakładamy, że na początku lat pięćdziesiątych nie powstało Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej.

– Najpierw ustawiamy się na rynku. Gdzie by tu pójść…
– Może do muzeum?
– Niestety, muzeum nie ma…

Jest rok 1953. Co może mieścić się w zabytkowym domu Sedlaczka? W domu, który gościł Jana III Sobieskiego, Augusta III, Johana Wolfganga Goethego, który był historyczną siedzibą starostów Ziemi Bytomsko – Tarnogórskiej, który od XVI wieku dumnie zamyka południowo – zachodnią część rynku? W socjalistycznej gospodarce to oczywiste – w takim obiekcie powinien znajdować się magazyn kartofli. Władza ma inne problemy, bo właśnie zmarł Stalin i należy jak najszybciej przemianować Katowice na Stalinogód. Sejm też nie ma wiele do roboty, więc zbiera się dwa – trzy razy w roku, głównie po to, żeby zatwierdzić zmianę Katowic na Stalinogód.

Ziemniaki i warzywa tarnogórskiej Spółdzielni Spożywców byłyby więc całkowicie bezpieczne, gdyby nie zły stan budynku, a zwłaszcza jego dachu. Zasadniczym sposobem walki z walącymi się dachami było w owych czasach wyburzanie całych budynków, niezależnie od ich wartości historycznej. Aby więc do tego nie dopuścić – zgodnie z relacją Wernera Lubosa – pierwszy przewodniczący… wprowadził się do zagrożonego domu Sedlaczka, bo znacznie trudniej jest wyburzyć lokal razem z człowiekiem. Członkowie ledwo co powstałego Stowarzyszenia opracowali projekt techniczny i koncepcję zagospodarowania.



Uznali, że piętro i poddasze powinno zająć muzeum regionalne, a parter i piwnice – restauracja. Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Tarnogórskiej zajęło się zdobywaniem funduszy. Część środków dostarczył Jerzy Ziętek piastujący wysokie stanowiska we władzach wojewódzkich, bo – choć różne są oceny ówczesnego pułkownika, później generała – nie można mu odmówić zmysłu organizatorskiego na potrzeby publiczne. Mówi się, że jego wczesne dzieło (budowa kompleksu wypoczynkowego na radzionkowskiej Księżej Górze) było poligonem do późniejszych inwestycji Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Pieniądze popłynęły także z biura Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, więc miłośnicy mogli skoncentrować się na remoncie. Wiele prac wykonali sami, zaś realizatorem prac została Wielobranżowa Spółdzielnia Rzemieślnicza w Tarnowskich Górach.

Dom Sedlaczka otrzymał kryty gontem dach, ale wcześniej, w 1955 roku (według innych źródeł – nieco później) odkryto zdobiony renesansowy strop. Zdumieni robotnicy, którzy usunęli tynk z sufitu zobaczyli strop rzeźbiony i pokryty polichromią. Dziś w tym miejscu odbywają się koncerty pod renesansowym stropem. Tarnogórskie Muzeum ma zresztą więcej pamiątek związanych z remontem: dziwny ciąg komunikacyjny w części administracyjnej to pamiątka po przebudowie, w trakcie której wybito nowe otwory drzwiowe.

6 września 1958 roku Muzeum zostało otwarte. Działy górnictwa, historii i etnografii stanowiły o ówczesnym profilu działalności placówki, a pamiątki gwarkowskiej przeszłości, o zbieranie których nawoływał jeszcze przedwojenny burmistrz Fryderyk Anders, wreszcie znalazły swoje miejsce. Dziś muzeum dysponuje pięcioma salami wystawienniczymi o powierzchni 255 metrów kwadratowych, zaś jego specjalnością – oprócz zabytków kultury technicznej – stały się pamiątki związane z osobą króla Jana III Sobieskiego.

Rok wcześniej oddano do użytku część restauracyjną, za którą odpowiedzialne było Przedsiębiorstwo Gastronomiczne. Szefem tego przedsiębiorstwa był członek Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej – Norbert Kot. Władza się zgodziła, władza pomogła, ale może lepiej siedzieć na miejscu i pilnować… Do 1956 roku Stowarzyszenie skatalogowało wszystkie zabytkowe obiekty w mieście.

…więc od razu wiadomo, że do winiarni „Sedlaczek” też nie pójdziemy, bo jej nie ma… uffffffff , z wrażenia aż się człowiek oparł o zabytkową studnię na rynku.
– Nie oparł się, bo studni też nie ma.

Nie dość, że nie ma to – wbrew obiegowej opinii – nie jest zabytkowa, ponieważ pochodzi z początku lat 60. ubiegłego stulecia. Przewodniki turystyczne opisują ją malowniczo: „cembrzyna murowana z kamienia, konstrukcja słupowa z zastrzałami, daszek stożkowy, kryty gontem”. Dodajmy do tego drewniany kołowrót którym czasem zakręci ciekawe świata dziecko. W swojej symbolice studnia nawiązuje do historycznego, miejskiego punktu czerpania wody i bez wątpienia jest jedną z wizytówek miasta. Fotografują się przy niej wycieczki, jest miejscem spotkań, obiektem malarskich usiłowań.

Razem z nią (a może dzięki niej) przetrwał mały fragment fragment dziewiętnastowiecznego bruku. Na znacznie wcześniejsze, pochodzące z XVI wieku pokrycie rynku z otoczaków natrafiono w czasie wykopalisk w 2004 roku, także wtedy powierzchnię rynku zrekonstruowano. I choć dziś trudno wyobrazić sobie rynek bez studni nie wszystkim wiadomo, że to także w dużej mierze dzieło Stowarzyszenia: projekt opracował inż. architekt. Józef Sage, cały pomysł zresztą urodził się w SMZT.

– Skoro nie ma studni, to może chociaż jest zabytkowa dzwonnica Gwarków. Tylko proszę mi nie mówić…
– Nie ma.



Na początku lat 50. XX wieku dzwonnica gwarków stała sobie spokojnie w kamieniołomie na Blachówce przeniesiona tam z kopalni „Fryderyk”. Zbudowano ją na początku XIX wieku (niektóre źródła datują jej powstanie kilkadziesiąt lat wcześniej, jeszcze inne na XVI wiek) by dźwiękiem dzwonu wyznaczała rytm górniczego dnia. Była już restaurowana w czasie drugiej wojny światowej, a na Balchówce oglądali ją niemal wyłącznie bobrowniccy strażacy, którym zabytkowy obiekt przekazano. Staraniem (i rękami) Miłośników Ziemi Tarnogórskiej wieżę dzwonnicy przeniesiono w rejon ulicy Gliwickiej, na miejsce niegdysiejszego domu zbornego gwarków, blisko dawnego centrum miasta. Tutaj podziwiać mogą ją wszyscy, zwłaszcza turyści, którzy dzwonnicę sobie upodobali.

– To może nie ma też Kopalni Zabytkowej, skansenu maszyn parowych i „Dni Gwarków”, co?????
– Ano nie ma.

Bez Stowarzyszenia Kopalni (ani Sztolni Czarnego Pstrąga) też nie ma, bo chociaż pomysł wykiełkował już przed wojną, to właśnie SMZT kopalnię uruchomiło. W przedwojennym zespole pracującym nad uruchomieniem podziemnego muzeum pracowali tacy luminarze jak odkrywca twórczości Walentego Roździeńskiego, historyk i pedagog – Józef Piernikarczyk czy autor wydanej w 1927 roku „Kroniki miasta i powiatu Tarnowskie Góry” księgarz Jan Nowak. Współpracował z nimi urodzony w 1902 roku Alfons Kopia, późniejszy pierwszy przewodniczący zarządu Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. Udostępnienie podziemi zwiedzającym stało się zresztą jednym z pierwszych celów związku (a może i powodów jego powstania). A jednym z pierwszych działań było zorganizowanie 12 września 1953 roku – kiedy formalnie Stowarzyszenia jeszcze nie było, istniał już jednak Komitet dla Spraw Historii i Zabytków Ziemi Tarnogórskiej – konferencji poświęconej „ochronie zabytków górniczych oraz odbudowie zabytkowej kopalni.

Na pierwszą oficjalną wyprawę (a nieoficjalnych wcześniej było sporo) do wyrobisk udali się Alfons Kopia (wówczas już sztygar), technik budowlany – Paweł Spałek i pisarz, autor „Krainy gwarków i lasów” – Bolesław Lubosz. A później była już praca oraz wyprawy do sponsorów: Ziętka, zakładów pracy, gdzie się dało, nawet do… Funduszu Odbudowy Stolicy. Ewenementem na skalę światową jest fakt, iż lokalne stowarzyszenie dysponowało własną, profesjonalną brygadą górniczą.

Początki prac tak opisuje Czesław Piernikarczyk: „Prosto z boiska, razem z braćmi Jerzym i Pawłem Spałek, przychodzę do Stowarzyszenia i zaraz dostrzega nas Alfons Kopia: – Tacy mi są potrzebni – wysportowani, młodzi ludzie, to będą dobre górniki – powiedział i zaraz dał nam robotę: usunąć zawał w chodniku, który tarasował drogę z szybu Staszic do szybu Żmija. Jaka to była robota? Jak w średniowieczu! Narzędzia będące do dyspozycji to niecka, kilof i łopata.

Prace posuwały się do przodu i we wrześniu 1957 roku uruchomiono trasy turystyczne Sztolni Czarnego Pstrąga a we wrześniu 1976 roku – Kopalni Zabytkowej. Pracę nad udostępnieniem tarnogórskich podziemi okupił najwyższą ceną kierownik robót – inż. Franciszek Garus, który zginął śmiercią górnika 24 lutego 67 roku.

Kolejna spiżowa postać Stowarzyszenia, ówczesny przewodniczący Sekcji Historycznej SMZT – profesor Antoni Gładysz wymyślił „Dni Gwarków”. Stowarzyszenie zasilili kolejni zapaleńcy, którzy organizowali święto miasta – nieznane wszak przedtem. Historyczny korowód, imprezy towarzyszące, zawody sportowe, wszystko to musiało wpierw zostać dopracowane organizacyjnie, by pierwsze Gwarki mogły rozpocząć się o godzinie 17.00, w sobotę 14 września 1957 roku koncertem górniczej orkiestry.

Może Antoniemu Gładyszowi było łatwiej, bo pełnił wówczas funkcję sekretarza Komitetu Powiatowego PZPR. W jednym z ostatnich wywiadów udzielonych w pracowitym życiu profesora, niżej podpisany zapytał go o tę sprawę. – Sam się zdziwiłem – stwierdził Antoni Gładysz – zresztą wytrzymali ze mną w tym komitecie tylko półtora roku, tyle czasu trwał polski październik.

– No to nic nie ma. To się nadaje do….
– „Gwarka”? „Gwarka” też nie ma.



Na fali październikowej odwilży działacze Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej powołali także miejscową gazetę z charakterystyczną, znaną do dziś winietą. Wydawanie prasy w wydaniu miłośników trwało niemal tak długo jak polska odwilż. Później „Gwarka” przejął partyjny koncern, ale tygodnik pozostał do dziś. I – mimo że Tarnowskie Góry mają bogate prasowe tradycje jeszcze sprzed II wojny światowej – był czymś wyjątkowym. Kiedy w 1975 roku, po reformie administracyjnej w stolicach tak zwanych nowych województw pospiesznie powoływano nowe tytuły, w mieście gwarków własna prasa była czymś całkowicie normalnym. Tygodnik „Gwarek” można oceniać różnymi miarami: miarą dwóch i pół tysiąca numerów gazety, miarą kilkudziesięciu tysięcy artykułów, nie można natomiast odmówić mu popularności opisywanej nawet we fraszce:

Czy to mody, czy to starka
Kożdy chyntnie czyto „Gwarka”

Nie ma za to miary, którą opisać można aktywność Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej. Dotknęliśmy tylko szczytu lodowej góry. Nie powiedzieliśmy o dziesiątkach wydawnictw setkach prelekcji, koncertów, sympozjów, nie wspomnieliśmy o ochronie środowiska naturalnego i tylu innych sprawach.

A często jest to aktywność na bardzo wielu obszarach. Brygida Melcer – Kwiecińska, Werner Lubos, Marek Kandzia to osoby znane w mieście (i szeroko za nim) z zupełnie innej strony. Ale to przecież aktywni działacze Stowarzyszenia. Kiedy ogląda się wydaną z okazji 50-lecia tej organizacji „Historię Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej” wydawnictwo to przypomina mechaniczne sprawozdanie. Data, osoby, fakty podane w jednej linijce kryją w sobie pokłady dobrych emocji i tytaniczną pracę. Ale gdzieś między wierszami ukryty jest sens działalności Stowarzyszenia. Sens polegający na tym, że w pewnym, dogodnym momencie historii młodzi ludzie przejęli od starszych aktywne zainteresowanie swoją najmniejszą ojczyzną. Sens polegający na łączności młodszego pokolenia ze starszym, bo gdzieś na samym początku tego łańcucha ludzi dobrej woli znajdują się ci, którzy tworzyli wolne miasto Tarnowskie Góry.

– Wiesz, dobrze że żyjemy w swoim czasie.

Zbigniew Markowski