Łysek z pokładu Idy, fajeczka – gołąbeczek występujące w pieśni zespołu „Śląsk”, stereotypowa świnia w śląskim chlewiku – wszystko to sprawia, iż banałem stało się łączenie obyczajowości Górnego Śląska z przeróżnymi zwierzętami. Tak samo jak banałem jest stwierdzenie mówiące o życiu naszych przodków zgodnie z rytmem przyrody, w jej otoczeniu. Ale obyczajowość związana ze zwierzętami ma niejedno ciekawe oblicze.
Tak właśnie było z kanarkiem – ptakiem, którego hodowla na śląsku liczy długie dziesięciolecia tradycji. Dziś aktywnie działają związki hodowców, odbywają się konkursy śpiewu (w czterech różnych kategoriach głosowych), a niejeden Ślązak trzyma w domu żółtozielonego – na ogół – skrzydlatego przyjaciela. Samica kanarka ubarwiona jest w sposób mniej rzucający się w oczy, z większą ilością odcieni szarych. Po raz pierwszy Europejczycy – konkretniej hiszpańscy odkrywcy – ujrzeli kanarka na Wyspach Kanaryjskich w 1474 roku. Tylko w tamtym rejonie świata kanarek występuje w stanie dzikim, zaś każdy hodowlany egzemplarz swoich przodków ma właśnie na wyspach. Nieodmienny związek miejsca pochodzenia z samym ptakiem widoczny jest nie tylko w języku polskim, Niemcy nazywają ten gatunek kanarienvogel, jego angielska nazwa brzmi canary. Wpierw stanowił wartościowy prezent z odległej wyprawy, wartościowy do tego stopnia, iż hiszpańskim mnichom opłacało się hodować kanarki w warunkach monopolu złamanego dopiero po ponad 70 latach.
Jak hiszpański monopol udało się Włochom złamać – nie wiadomo, bo jest kilka wersji tego wydarzenia: jedna mówi o mnichu – zdrajcy, inna o pomyłce i sprzedaży samicy zamiast samca. Z jednej bowiem samicy można wyhodować całe stado. Później ptaki trafiły do klatek w całej Europie, zaś źródła wspominają, że w XVIII wieku górnicy w Tyrolu wykorzystywali kanarki do wykrywania w kopalniach trujących gazów. Podobno najpierw zabierali ze sobą klatki z kanarkiem dla towarzystwa, by umilić sobie ciężką pracę – dopiero później odkryto metanometryczne właściwości ptaka. W identycznym celu wykorzystywano też kanarki w kopalniach górnośląskich. Kanarki hodowane w Tyrolu dały początek rasie herceńskiej, oprócz których wyróżnia się około stu różnych odmian: są śpiewające, kolorowe, lipochromowe (pozbawione czarnego pigmentu), czarne, agatowe, brunatne oraz izabelowate.
Ale nie tylko kanarek obserwowany był pilnie przez człowieka – śląskie przysłowia często odwołują się do konkretnych zachowań zwierząt. Kalendarz Katolicki z 1886 roku podaje maksymę – Gdy się pająk w lipcu przechodzi, za sobą deszcz przywodzi, gdy swą pajęczynę psuje, bliską burzę czuje. Znane jest też przysłowie – Rój pszczół w maju wart furę siana, ale psińco na świętego Jana. W rejonie Tarnowskich Gór używano kiedyś powiedzenia: – Maj – bydłu daj, a sam za piec uciekaj. Wykorzystano też i ptaka tak opisując hipotetyczną sytuację przewidzianą na 12 listopada – dzień świętego Marcina: – Przyjdzie gęś na świętego Marcina po lodzie, będzie po nim chodzić po wodzie.
Ale miano najważniejszego śląskiego ptaka bez wątpienia należy się gołębiowi. Co czwarty polski hodowca mieszka na Śląsku – jest ich tutaj 9 tysięcy. Najambitniejsi posiadają stada liczące ponad tysiąc okazów, choć za dużą uznawana jest hodowla licząca 300 gołębi. Konkursy lotów, wystawy, nawet zwykłe zebrania związku to sprawy którymi aktywnie żyją całe zbiorowości. Często pasja przechodzi z pokolenia na pokolenie, zaś nie wiadomo dokładnie kiedy na Górnym Śląsku pojawiła się pasja gołębiarska. Zorganizowany ruch o zacięciu sportowym datuje się na początek XX wieku, choć oczywiście pocztowe wykorzystanie gołębia ma znacznie dłuższą historię. Uważa się, że proste formy łączności z zastosowaniem tych ptaków miały miejsce na długo przed narodzeniem Chrystusa. W nasze strony gołębie trafiły za sprawą Rzymian. Komu jako komu, ale Ślońzokom tłumaczyć nie potrza – jako to bergmony po szychcie spyndzały wolny czas. Kanarki, gołymbie, zegroda, dłubani przi chałpie. Taki po szychcie se nie legnył – napisał w liście do redakcji czytelnik Echa Śląska. Bo gołębie to przede wszystkim mnóstwo pracy, nie tylko bezpośrednio przy budowie czy sprzątaniu gołębnika, lecz także przy pielęgnacji wychowanków.
Ptaki zdają się mieć na Górnym Śląsku status szczególny – nawet te przeznaczone na stół. Dorota Symonides podaje, iż jeszcze w drugiej połowie XIX wieku w śląskich kościołach z okazji dnia świętego Mikołaja składano w ofierze białe gęsi oraz koguty. Zadaniem świętego – jako patrona bydła – była ochrona stad przed drapieżnikami (specjalnym świętym zabezpieczającym bydło od chorób był święty Roch), jego kult ma więc przede wszystkim charakter wiejski. Ze zwyczaju gromadzenia żywego drobiu w świątyniach zrezygnowano jednak ponieważ ptaki głośnym gdakaniem przeszkadzały w modlitwie, sprawa miała zresztą nieco pogański wydźwięk. Podobnie jak wydarzenie z końca XVII, które przywołuje w swoim referacie Jan Kwak: pewnego razu, w ostatnich dniach karnawału młodzi tarnogórzanie urządzili pochód. Mieli na sobie przebrania przedstawiające różne zwierzęta i w towarzystwie hałaśliwych muzykantów paradowali głównymi ulicami miasta. Pamięć o tym wydarzeniu zachowała się dzięki zapiskom oburzonego zachowaniem młodzieży księdza Kluby, który dopatrywał się w ich zachowaniu elementów pogańskich.
Na Górnym Śląsku było jednak wiele zastanawiających zwyczajów związanych z królestwem fauny. W wigilijny wieczór gospodarze dzielili się radością z bydłem: podawano wówczas krowom opłatek (żeby mleko było białe), orzech – by masło miało odpowiednią twardość oraz chleb – aby zwierzę zachowało zdrowie. W rejonie Bytomia funkcjonował też inny zwyczaj – w drugie święto Bożego Narodzenia przebijano konie: wszystkie zwierzęta z całej wioski spędzano do kowala, który upuszczał im krew nacinając żyłę na karku. Miało to zapobiec końskim chorobom. Zwierzęta występowały też – już za sprawą przebrań – w korowodach zapustnych: raz były to niedźwiedzie (szczególnie na Opolszczyźnie), gdzie indziej – kozy (rejon Piekar Śląskich).
Także z rejonu Piekar pochodzi humorystyczna opowiastka ludowa cytowana przez Lucjana Malinowskiego w książce „Powieści ludu na Śląsku”: „Jak Matus Wróbel ułowił zająca”. Historyjka przedstawia przypadek nadwornego myśliwego grafa z Siemianowic. Nieszczęsny łowczy zamiast zastrzelić zwierzaka na pański stół, zdołał go jedynie przestraszyć. Szarak wpadł między zabudowania i w panice zaklinował się między sztachetami płotu Matusa Wróbla, który po zapakowaniu trofeum do worka złośliwie podarował go nieudolnemu myśliwemu. Zwierzęcych podań i baśni śląskich jest zresztą wiele: o zamianie przeklętych przez matkę synów w kruki, o gąsiorach, kogutach, kaczorach, nawet kotach. Często w podaniach przewija się zły wilk. Są także rybki, bo nie możemy zapomnieć, że oprócz hodowli zwierząt wielką pasją Ślązaków zawsze było łowienie w stawach, rzekach i strumieniach.
Cały szereg przesądów wiązało się z oglądaniem zwierząt przez ciężarne panie. Jeżeli przytrafiło się kobiecie przestraszyć myszy czy szczura, nade wszystko nie powinna była dotykać wówczas swojej twarzy. Dziecko mogło się bowiem urodzić z owłosionym znamieniem dokładnie w miejscu, w którym matka się dotknęła, na dodatek znamię miało posiadać kształt tego zwierzęcia. Brzemiennej nie wolno było oglądać też tresowanych zwierząt na jarmarkach, zresztą na indeksie „niebezpiecznych” stworów było wiele: nie można się było długo wpatrywać w kota, psa, zająca i królika.
Wyjący pies w wierzeniach miał też zwiastować – podobnie jak piejąca kura – śmierć. Powołując się na zwyczaj z miejskich rodzin górniczych Katowic Halina Gerlich pisze o swoistej wróżbie dokonywanej przy pomocy kury. Biorąc ją za jednostkę miary, odmierzano kurą odległość od kuchennego stołu do drzwi: na przemian głową i ogonem. Jeśli przy drzwiach wypadła głowa – zapowiadało to niebezpieczeństwo, jeśli ogon – wszystko miało być w porządku. Ale kura – nade wszystko – była jednak pożywieniem – profesor Jan Drabina w artykule o życiu w Bytomiu 500 lat temu – wymienia ją jako jeden z najczęstszych składników uroczystych obiadów.
Zbigniew Markowski