Franciszek Wiegand: człowiek i zegar

Franciszek Wiegand: człowiek i zegar

Przed wiekami rytm czasu wyznaczała przyroda, później pojawiły się zegary – dziś ich funkcję przejęły telewizyjne seriale. Prawdziwa era królowania mechanicznych czasomierzy rozpoczęła się w pierwszej połowie XIV wieku – wraz z pojawieniem się zegarów wieżowych. Umieszczano je na kościołach i ratuszach w – nie pozbawionej podstaw nadziei, że przyniosą miastom prestiż oraz uznanie, że staną się świadectwem dumy z dokonań lokalnych społeczności. Na samym początku bywały wyznacznikiem statusu miasta akademickiego: w Krakowie, którego Uniwersytet otwarto w 1364 roku, pierwszy zegar wieżowy (na wieży kościoła Mariackiego) pojawił się już 16 lat później. Tak było we włoskiej Padwie (zegar wieżowy od 1344 roku) i Bolonii (1356).

Franciszek Wiegand: człowiek i zegar


To właśnie z Włoch pochodzi zwyczaj umieszczania czasomierzy na wieżach, pierwszy na kontynencie zegar umieszczono na kościele w Mediolanie (1336, niektóre źródła podają rok 1335). Co dziwne – moda ta nie wyszła nigdy poza Europę, wieżowe zegary poza Starym Kontynentem to nieliczne wyjątki potwierdzające regułę. Mgiełka tajemnicy i sensacji owiewa dzieje wieżowych zegarów: Gdańsk ma swoją legendę mówiącą o oślepieniu – na polecenie władz miasta – twórcy zegara, mistrza Jana, by w żadnym innym mieście nie skonstruował już tak pięknego urządzenia. Krakowskie zapiski z końca XVII wieku wspominają o spaleniu przez piorun wspaniałego i kosztownego zegara na wieży. Nadprzyrodzoną symboliką posługiwali się zresztą często artyści tworzący zegary: w średniowieczu bardzo częstym elementem pojawiającym się w swoistym teatrzyku odgrywanym przez mechanizm była figura śmierci: miała ona przypominać o upływie czasu i mierności ludzkiej egzystencji. Pierwsze zegary wieżowe budowali Włosi, później – na długie lata oddali palmę pierwszeństwa Francuzom i Anglikom, na koniec nastąpiła era Szwajcarów. Szwajcarskie zegarki stały się z czasem przysłowiowe, a sam kraj – Mekką zegarmistrzów.

Tarnogórski zegarmistrz, pan Franciszek Wiegand do Szwajcarii trafił w 1994 roku, na zaproszenie profesora Reicha prowadzącego wcześniej szkolenie dla Izby Rzemieślniczej. Mimo że od dawna miał kontakt z zawodem zegarmistrzowskim (jest wszak zegarmistrzem w drugim pokoleniu, jego syn zaś w trzecim) wizyta w Bazylei wywołała ogromną fascynację zegarem nieco innego typu niż te, które znamy – czasomierzem astronomicznym. Zegary astronomiczne to najdokładniejsze mechaniczne zegary świata: zanim nastała era zegarów atomowych to właśnie według ich wskazań prowadzono obserwacje nieba. Pana Wieganda urzekła niesamowita precyzja wykonania, postanowił więc zrobić taki zegar samemu. W ciągu kolejnych dziesięciu lat wykonał niemal dwadzieścia super dokładnych urządzeń stając się jedynym w Europie Środkowej ich producentem. – Myślałem, że w dobie kwarcu i atomu nie będzie na nie zbytu, ale okazuje się, że i dziś są potrzebne – mówi zegarmistrz. A na jego twarzy pojawia się łobuzerska radość i satysfakcja, że sprostał ogromnemu wyzwaniu. Bo takie zegary mogą robić tylko najlepsi, najdokładniejsi mechanicy, a każdy element powstał – od podstaw – w warsztacie przy ulicy Nakielskiej. Tam także z mikronową dokładnością pan Franciszek wyszlifował drobne rubinowe elementy.



Kilka zegarów astronomicznych stoi dziś w warsztacie przy Nakielskiej, firmie zarejestrowanej już na Ryszarda Wieganda – syna pana Franciszka. Czas zatoczył tam wielkie koło, ponieważ także Ryszard – ale ojciec – jeszcze w latach trzydziestych otwierał tam pracownię zegarmistrzowską. Zegarmistrzowska dynastia Wiegandów od samego początku czuła pociąg do mechaniki w każdym wydaniu. Wielką miłością nestora rodu były motocykle, miał ich zresztą sporo: maszyna żużlowa czy ciężki motor z UNRRY to tylko niektóre z nich. I właśnie przez motocykle Ryszard Wiegand został zegarmistrzem. Jeszcze w latach trzydziestych, młody, zdobywający zawód mechanika samochodowego motocyklista, na drodze do Nakła doznał poważnego wypadku. Po ciężkiej operacji jego jedna noga była o kilka centymetrów krótsza od drugiej: uradzono więc, że powinien mieć pracę pozwalającą na siedzenie. Tak Ryszard Wiegand rozpoczął praktykę u zegarmistrza, z czasem otwierając swój pierwszy warsztat przy ulicy Bytomskiej, później drugi – na Nakielskiej.

Franciszek Wiegand odziedziczył mechaniczny talent: potrafił skonstruować działający silnik spalinowy do modelu samolotu. Dzieło to powstawało od zera: od toczenia mikroskopijnych tłoków i odlewania korpusu. Pracował w doskonałych laboratoriach pomiarowych Faseru i Tagoru, naprawiał tarnogórzanom – i nie tylko – zegary. Ale czas wciąż zbliżał go do tarnogórskiego ratusza.

Nie tylko sam tarnogórski ratusz – zbudowany w latach 1896 – 98 – miał być świadectwem prestiżu miasta. Prestiżowa była także sama budowa: prowadzona szybko i wzorowo. Począwszy od projektu prof. Hermanna Gutha z Berlina, poprzez cegłę spod Bolesławca, przez stolarkę mistrzów z Raciborza, po centralne ogrzewania firmy Minsapost und Prauser z Wrocławia – wszystko było najwyższej jakości. Taki też musiał być zegar i bez żadnej przesady możemy stwierdzić, że zainstalowano to, co ówczesna technika miała najlepszego. Mechanizm wykonała firma C. Weiss z Głogówka której dziełem jest także drugi z zegarów na rynku – w kościele ewangelickim. Średnica czasomierza równa jest 180 centymetrom, duża wskazówka ma około 70 cm długości. Czarna, blaszana tarcza zegara może się latem nagrzać nawet do temperatury 70 stopni Celsjusza. Wagą i rozmiarami imponuje napęd: dwa obciążniki po około 130 kilogramów odbywają w ciągu tygodnia powolną wędrówkę w dół z wysokości dwóch pięter. Obciążniki mają kształt zaokrąglonych na górze walców i – tak na wszelki wypadek – umieszczono pod nimi skrzynie z trocinami. Gdyby taki ciężar urwał się, przy upadku ze znacznej wysokości mógłby przebić ponad stuletnie stropy. Kiedy w 1995 roku remontowano wieżę ratusza, powtórne złożenie mechanizmu zegara powierzono panu Wiegandowi. – Nie było to proste – mówi pan Franciszek – poszczególne części robotnicy po prostu poukładali w jednym miejscu. Ale udało się i tarnogórski zegarmistrz został na stałe opiekunem wieżowego zegara.

Od zarania dziejów zegarów wieżowych istniała funkcja opiekuna tego urządzenia. Po pierwsze dlatego, iż konieczne było nakręcanie zegara, po drugie: każdy, nawet najlepszy mechanizm wymaga konserwacji i naprawy. Pierwszym polskim – znanym z dokumentów – opiekunem czasomierza był Jan Gutjar z Lwowa, który swoją funkcję pełnił już w 1404 roku. Gutjar posiadać musiał wrodzony talent, gdyż z zawodu był postrzygaczem płótna, zaś opiekę profesjonalnego zegarmistrza lwowski zegar otrzymał dopiero 100 lat później. Władze miejskie zawierały ze specjalistami stosowne kontrakty wyliczające dokładnie prawa i obowiązki rzemieślnika. Pierwszym, znanym z imienia opiekunem zegara w Krakowie był, mieszkający przy ulicy Grodzkiej Tomasz. Miejska dokumentacja wymienia go pod datą 1412.

Zegar z tarnogórskiego ratusza może chodzić bez nakręcania 7 dni. Pan Wiegand nakręca go jednak (przy pomocy potężnej korby) częściej, bo zatrzymanie mechanizmu zawsze powoduje poważny kłopot. Z wnętrza wieży nie widać bowiem jaką godzinę czasomierz wskazuje, niezbędna więc byłaby pomoc kolejnej, stojącej na rynku osoby. Uruchamianie zatrzymanego zegara wymaga ponadto dokładnej i trudnej synchronizacji kilku różnych mechanizmów: jedne elementy odpowiedzialne są za prawidłowe wskazywanie godziny, inne za dźwięk oznaczający kwadranse, jeszcze inne za melodię kurantów.



Stuletni mechanizm zachował nieprawdopodobną sprawność: w skali tygodnia różnice (określane przez pana Wieganda przy pomocy zegara synchronizowanego radiowym sygnałem atomowego chronometru z Frankfurtu) wynoszą 6 sekund na tydzień. Aby poprawić ten doskonały wynik, w 1998 roku zegarmistrz zastosował własny pomysł: na wahadło działa umieszczony dodatkowo elektromagnes sterowany kwarcem – teraz już różnica wynosi zaledwie 3 sekundy miesięcznie. Ale niezależnie od wspomagania, dokładność mechanizu jest niesamowita, bo przecież napęd – za pomocą różnych elementów – przenoszony jest na odległość 30 metrów.

Kiedy Franciszek Wiegand ogląda z wysokości ratuszowej wieży mechanizm zegara myśli często jak też wyglądał widziany z góry rynek sto lat temu. Kiedy ratusz, wieża i zegar były nowe, a nasi pradziadkowie zadzierali głowy, by sprawdzić która jest godzina. Czasem spogląda na dół, na nas, spieszących się w swoich sprawach, idących w różne strony. Parzą na nas oboje: człowiek i jego zegar.

Zbigniew Markowski